Choroba morska, czyli o niezbyt pożądanym stanie fizjologicznym
na morzu.
Każdy kto choć raz był na morzu spotkał się z tą przypadłością. Niektórzy w tym momencie odpowiedzą: „Ja choroby morskiej nie miałam/em”.
To fakt, nie każdy się z nią jeszcze spotkał u siebie, ale u innych na pewno zdążył ją zaobserwować.
Zresztą na każdego przyjdzie czas. Wszystko zależy od częstotliwości fali, czyli reasumując każdy ma swoja falę, przy której rozpoczyna pawi śpiew :)
Czym jest choroba morska?
W skrócie pisząc jest to rodzaj choroby lokomocyjnej. Wynika ona z braku zgodności bodźców, wzrokowego z tymi, które rejestruje nasz błędnik.
Kołysanie, kiwanie jachtu nasz błędnik odbiera jako ruch, zaś informacja wzrokowa, która kierowana jest do mózgu tego ruchu nie potwierdza. Robi się przez to małe zamieszanie w mózgu, brak jednoznacznej informacji o tym, czy się poruszamy, czy też stoimy w miejscu.
Na skutek tego mózg zaczyna interpretować to jako rodzaj zatrucia, działania toksyny. Chcąc ją usunąć z organizmu, mózg stymuluje organizm do nieprzyjemnego dla nas odruchu wymiotnego…
Gdy nasz wróg nadchodzi. Czyli słów kilka o objawach choroby morskiej.
Każdy na chorobę morską różnie reaguje. Jedni nie mają kompletnie apetytu, inni wręcz odwrotnie. Muszą „zjeść” złe samopoczucie.
Do takich typowych, często powtarzających się symptomów należą:
- zawroty głowy
- ból głowy
- zmęczenie, senność
- osłabienie
- mrowienie podbródka
- brak apetytu
- suchość w ustach bądź też odwrotnie, ślinotok
- dreszcze i pocenie się ciała, głównie dłoni
- nadwrażliwość na zapachy
- wymioty, są już tym ukoronowaniem choroby morskiej
Jak z nią walczyć?
Trzeba ją zwyczajnie przetrwać. Jednego dobrego rozwiązania nie ma. Summa summarum tyle ile osób doświadczonych na jachcie, to tyle różnych opinii i sposobów radzenia sobie z chorobą morską.
Chociaż o jednym skutecznym rozwiązaniu kiedyś usłyszałam. Należy usiąść wygodnie pod rozłożystym drzewem… ;)
Moje rozwiązania są następujące. Jeżeli faktycznie chcemy się jej wyzbyć, to starajmy się od samego początku być na zewnątrz, na powietrzu i o niej zwyczajnie nie myśleć.
W kabinach, otoczeni ścianami jachtu i różnymi zapachami jeszcze gorzej odczuwamy kołysanie jachtu.
Nie mówmy non stop o niej i nie dopytujmy się też innych jak się czują, czy mają już mdłości.
„Na pewno będzie mi nie dobrze…” Niepotrzebnie się tylko nakręcimy i sami sobie w ten sposób zaszkodzimy.
Starajmy się o złym samopoczuciu nie myśleć. Świetna rada. Tylko jak tu nie myśleć o tym, jak żołądek chce nam wyskoczyć przez gardło, czujemy nieustanne nudności, czasami też zawroty głowy i przy każdej zmianie pozycji jest nam gorzej niż lepiej.
Nastawienie, samokontrola i dobre samopoczucie naprawdę może zdziałać wiele :)
Zajmijmy się czymś, chociażby buchtowaniem liny, obserwowaniem horyzontu i rozmową z wachtą nawigacyjną, przy okazji czas szybciej upłynie. Praca jest najlepszym lekarstwem.
Zajmijmy stanowisko za sterem. To w tym miejscu najmniej buja, a dodatkowo skupiamy się na pożądanej czynności, jaką jest prowadzenie jachtu, dzięki czemu nasze myśli przestaną krążyć wokół nudności i gorszego samopoczucia.
Najlepsza pozycja, w której komfortowo się czujemy, to horyzontalna. Można ją stosować będąc w kokpicie, albo też w koi. Pamiętajmy jednak, że niektórzy jej nadużywają i zalegają w koi na kilka ładnych dni. Tłumacząc przy tym, że źle się czują.
Z ust doświadczonego stażem i wiekiem kapitana usłyszałam kiedyś, że choroba morska to lenistwo. Coś w tym jest. Bardzo rzadko zdarzają się na jachcie sytuacje, w których ktoś przez kołysanie morza jest wyciągnięty w całości z życia na jachcie, kiedy to organizm odmawia jakiejkolwiek współpracy.
To często niechęć i lenistwo przyczynia się do upragnienia nieustannego przebywania w pozycji horyzontalnej.
Przecież miało być słońce i ładna pogoda, a tu nieustannie buja, wieje i jeszcze mokro jest, bo albo fala wchodzi na pokład albo coś z nieba leci, w postaci deszczu. Nie na takie wakacje się umawiałem.
Dodatkowo usiądźmy sobie w kokpicie i dajmy ponieść się kołysaniu jachtu. Nie walczmy z nim. Nasze ciało dzięki temu przyzwyczai się do kołysania, a my nie opierając się ruchowi jachtu nie napinamy mięśni, również tych występujących w przewodzie pokarmowym. Rytmiczne poruszanie się ciała wraz z jachtem przyczyni się również do uspokojenia płynu w błędniku, dzięki czemu złe samopoczucie szybciej zniknie.
Pamiętajmy o jednym, nie jesteśmy sami na pokładzie. Zapisując się na rejs, zapisaliśmy się do załogi, w której każdy pojedynczy człowiek jest istotny. Jest trybikiem, naczyniem połączonym z innym załogantem, tworząc całość. Od nas samych zależy jak rejs będzie wyglądać. Nikt nie jest harpaganem, nikt nie ma nadludzkich mocy i każdy z nas musi też kiedyś odpocząć. Dlatego też, gdy już ktoś za nas chce wejść na wachtę, widząc, że się źle czujemy, nie nadużywajmy tej dobroci.
Czas nakarmić dorsze… Czyli gdy już najdzie ten niechciany moment.
Jednak jak już dojdzie do sakramentalnego oddawania hołdu Neptunowi, nie zapomnijmy się wpiąć wąsami w punkty zaczepienia na jachcie.
Jak ten zryw szybko nam wyjdzie i nie zdążymy zabrać ze sobą szelek asekuracyjnych oraz kurtki spod pokładu, poprośmy kogoś o przyniesienie ekwipunku (jeżeli wcześniej już nas ktoś nie wyręczył i nie ubrał nas jak rozpoczęliśmy akt wiszenia głową za relingiem).
Pamiętajmy, jedną z najgorszych rzeczy jest przechłodzić się i dać się przewiać, gdy cierpimy na nieustanną, a przy tym niechcianą przez nas potrzebę nakarmienia dorszy.
Starajmy się pić wodę, herbatę oraz jeść lekkie, łatwo przyswajalne pokarmy. Może to być sucharek, jabłko (mi bardzo pomaga), ryż gotowany.
Z różnych mądrych ust usłyszałam wielokrotnie, że memlanie w buzi kromki chleba nie pomaga, a przy tym jeszcze bardziej odczuwa się dyskomfort choroby morskiej, na skutek kwasu chlebowego, który znajduje się w pieczywie. Hmmm, znowu tyle ile głów, tyle różnych wersji.
Znowu niektórzy wolą 1 dobę przeczekać na głodzie, aż się błędnik przyzwyczai do huśtania i woli dopiero później zacząć regularnie jeść. Wszystko pięknie, tylko co zrobimy, jak błędnik nie będzie chciał się przyzwyczaić się i etap asymilacji się przeciągnie?
Nie można i to należy podkreślić dosyć znacząco, głodować i odwadniać się.
W takiej sytuacji organizm nasz najzwyczajniej opadnie z sił i narobimy sobie więcej krzywdy.
Wymiotowanie na pusty żołądek żółcią nie należy do najbardziej apetycznych i przyjemnych momentów.
Posiłki mało aromatyczne, na pewno nie pikantne będą w tym momencie wskazane.
Kisiel jest nieodłącznym atrybutem każdego rejsu. W obydwie strony smakuje tak samo i przy okazji łagodzi i tak już podrażnione gardło.
Pamiętajmy jeszcze o najważniejszym!
Osoba podczas choroby morskiej jest osłabiona, często mało logicznie myśli, bo ma tego wszystkiego już po dziurki w nosie.
Dlatego też zainteresujmy się naszym kompanem podróży morskiej, czy czegoś nie potrzebuje, czy nie zrobić mu ciepłej herbaty, czegoś nie przynieść. A przede wszystkim skontrolować czy wisząc głową w dół obserwując wyłaniające się dorsze, czy jest rzeczywiście odpowiednio wpięty szelkami asekuracyjnymi do jachtu i czy te szelki prawidłowo też na siebie założył.
Co z suplementami diety, lekarstwami na chorobę morską?
Jednym wspaniałym i niezawodnym rozwiązaniem jest, usiąść pod wysokim, rozpostartym drzewem i obserwować chmury leniwie posuwające się po niebie.
Tak na poważnie. Leków niezawodnych nie ma. Na każdego działa co innego i nie na każdego podziała coś co działa na innego załoganta.
Rozwiązań mało inwazyjnych jest kilka:
- Lokomotiv, czyli środek na chorobę lokomocyjną, na bazie imbiru. W miarę naturalny, występujący w postaci tabletek do połknięcia, tabletek do ssania i syropku. Co najważniejsze nie otumania i nie usypia.
- Cinnarizinum (Cynaryzyna), lek na receptę. Przez wielu żeglarzy polecana. Pamiętajmy jednak o dwóch rzeczach. 1 – Jest to lek. Podaje się go pacjentom i zapisuje go lekarz. 2- Lek, jak to lek, może mieć dla nas odmienne, niechciane rezultaty („Przed użyciem zapoznajmy się z ulotką i skonsultujmy się z lekarzem lub farmaceutą…”).
W apteczce jachtowej na wyposażeniu nie ma, tzw. cinarizinki. Dodatkowo rozsądny kapitan nie da wam tabletki, która jest lekiem. Dlaczego? Kapitan nie jest lekarzem i nie chce być w ewentualnej sytuacji zagrożenia zdrowia, podciągnięty do odpowiedzialności….
- akupresura, są coraz częściej dostępne opaski uciskowe oraz plastry uciskowe, które zakłada się na nadgarstki. Uciskają one odpowiedni punkt, dzięki któremu choroba morska nam nie doskwiera.
Czy działa? Na niektórych jak najbardziej tak, trzeba wypróbować na sobie.
- Aviomarin, też jest lekiem na chorobę lokomocyjną, można bez problemu kupić w aptece oraz drogeriach, etc. Minus tych tabletek porównują z Lokomotiwem jest taki, że otumania i usypia. A ten stan jest bardzo niebezpieczny dla nas. Nie dosyć, że się chce nam wymiotować to jeszcze słaniamy się na nogach.
Bliskie spotkanie z wodą za burtą bardziej prawdopodobne niż jak tylko sobie zwisamy głową nad relingiem.
- Imbir, przeżuwanie plasterka imbiru, bądź też żucie kandyzowanego imbiru lub cukierków imbirowych jest dobrym rozwiązaniem. Dodatkowo naturalnym i smacznym.
- Do ciekawych rozwiązań należy również, o czym usłyszałam kilka lat temu, zaklejenie pępka plastrem bez opatrunku. Już widzę to zdziwienie w oczach i politowanie, jak niektórzy doświadczeni żeglarze, ten „patent na chorobę morską” przeczytali.
Otóż tak, ten sposób też jest przez niektórych używany i o dziwo działa :)
Może placebo, ale najważniejsze, że niektórzy są z tego sposobu zadowoleni.
Jedno jest pewne, każdy sposób jest dobry jak działa, a niektóre działać mogą czasami za sprawą efektu placebo. Najważniejsze jest, to pozytywnie się nastawić i nie zakładać, że się będzie na pewno rzygało. A nawet jeżeli, to co? Dam sobie z tym radę i nie taki diabeł straszny jak go malują….
Tu cenna uwaga. Jak już zdecydujemy się wziąć jakiś specyfik, to zażyjmy go przed wypłynięciem, co najmniej 2 h. Łykanie tabletek, gdy już mamy mdłości, nie przyniesie pożądanego rezultatu.
Czego nie robimy podczas choroby morskiej?
- Nie odwadniamy się.
- Nie głodujmy.
- Unikajmy pikantnych potraw.
- Odstawmy papierosy na ten czas. Nie dmuchajmy też dymem papierosowym w kierunku osób, które się źle czują.
- Nie spożywajmy alkoholu. Alkohol nie jest lekarstwem. Dodatkowo kac w chorobie morskiej jest najgorszym z możliwych.
- Nie przesiadujmy pod pokładem.
Najważniejsze! :)
Zapomniałabym o najważniejszym. Jak już przeczuwamy, że dojdzie do takiej ewentualności, że z naszej paszczy będzie chciał się ulać posiłek wcześniej zjedzony. Niech nie przyjdzie nam do głowy (no tak, w tych sytuacjach mało kiedy myślimy ;)), aby wymiotować pod pokładem.
Jednak jak już nie wytrzymamy, to uczyńmy tę powinność do worka foliowego (wcześniej przygotowanego pod poduszką lub w kieszeni), albo chociaż do kaloszka (tylko swojego, broń Boże kapitańskiego :P).
Pamiętajmy, że nieprzyjemne zapachy pobudzają do choroby, a ten ptak w z pięknym bujnym ogonem, który wyfrunął z naszej paszczy nie ma zapachu stokrotek kwitnących na łące.
W ciasnej przestrzeni pod pokładem zapachy nie mają gdzie szybko ulecieć na zewnątrz i tworzy się bardzo często w takich momentach efekt domina. Podczas, którego nawet najbardziej zagorzały twardziel nie posiadający choroby morskiej, w końcu się przełamie i skusi się, w takim momencie na szybkie wybiegnięcie prze zejściówkę, aby sprawdzić, czy aby na pewno dorsze dostały dzisiaj swoją rację żywności….
Choroba Lądowa :)
Choroba lądowa jest kontynuacją choroby morskiej. Przebywając kilka dni na morzu nasz błędnik do kołysania się już zdąży przyzwyczaić. Nie odczuwamy choroby morskiej na wodzie, ale zachwiania równowagi mogą wystąpić teraz na twardym gruncie.
Pamiętajmy o tym wychodząc z jachtu, aby nasze nogi nie rozminęły się z nabrzeżem.
To kołysanie na lądzie najbardziej odczuwalne jest już w lądowej łazience pod prysznicem. Wielokrotnie widziałam uśmiech na twarzy załogi wracającej spod prysznica, śmiejąc się do innych, że o mały włos nie wykręciliby oberka pod prysznicem :)
Z humorem o chorobie morskie…
„Dorsze tez muszą coś jeść, czyli każdy ja i Ty musi kiedyś faunę morską nakarmić i dać coś od siebie….”
Jak już jesz i przeczuwasz, że dojdzie do zaszczytnego momentu oddania hołdu Neptunowi, to pamiętaj o dokładnym gryzieniu i przeżuwaniu każdego kęsa. Najgorsze jest jak zwrócony posiłek chce wybić Tobie zęby.
Podczas gotowania posiłków z makaronem w roli głównej, nie wybierajmy tego długiego, typu spaghetti. Czasami zdarza się, że podczas wiszenia głową za relingiem potrafił on przez nos wyjść.
I jeszcze najważniejsze – NAZEWNICTWO. Pamiętajcie!!!!
Załoga rzyga, a kapitanom się delikatnie ulewa :D
© Aleksandra B. Emche